Wiadomo, że czas świąteczny nie sprzyja aktywności fizycznej, proponuję więc aktywność umysłową... Znajdź 16 różnic dzielących dwa poniższe obrazki (tak wiem, że niektórzy mogą mieć z tym problem). Dodam tylko, że dzieło to, jak wszyscy wiedzą, pochodzi z pewnej kaplicy i w niedalekiej przeszłości przeszło gruntowną konserwację. Miłej zabawy.
sobota, 30 marca 2013
poniedziałek, 25 marca 2013
Aukcja dla artystów z Inżynierskiej
Oczywiście nie mogę pominąć najbardziej hot! wydarzenia ostatnich
tygodni.
Otóż, całkiem niedawno miała miejsce niezła libacja w oficynie na
inżynierskiej. Kilku artystów uznawanych za „ważnych” popiło sobie i któremuś
przysnęło się z niedopałkiem w ustach. Wiadomo artyści to podejrzane środowisko
i w przybytkach jak ten, często trzymają materiały do produkcji bomb domowej
roboty, na wypadek, gdyby ktoś zbyt krytycznie podszedł do ich twórczości.
Zatem jak tylko ten niedopałek upadł na substancję łatwopalną, rozegrała się
scena niczym z horroru. Sodoma i Gomora stanęła w płomieniach zabierając ze
sobą na zawsze dorobek najwybitniejszych przedstawicieli sztuki
współczesnej w Polsce.
Kilku kumplom, którzy notabene brali udział w owej orgietce zrobiło się
głupio, więc się skrzyknęli i zorganizowali zrzute, bo miejscówa była przaśna i
szkoda by było ją stracić (tym bardziej, że Karol to dobry kompan do picia).
Cała akcja obiła się o media i chcąc nie chcąc koleżeńskie pochylanie się z
troską przekształciło się w zmasowaną akcję.
Gdybym nie pił, na wyżej
wspomnianej imprezie pomyślałbym, że jest to zabieg czysto marketingowy. Ot tak,
żeby popchnąć trochę sprzedaż, bo przecież Frydrycha, to niemożliwością było
sprzedać (bidula macha pędzlem w lewo i w prawo bez większego zastanowienia, a
potem musimy, to wszyscy oglądać chociażby w CSW). Popyt napędza sprzedaż i
okazję do małego lansu wyniuchali nawet CI, ze starej gwardii. Paweł zadzwonił
do Doroty, Dorota do Rafała, Rafał do Roberta i tak poszło wężykiem (dosłownie).
W obowiązku poczuł się nawet nieżyjący od roku Janek, ale z niego to zawsze
poczciwy chłopina był. Tak, więc summa summarum wszystko skończyło się dobrze.
Ba! Nawet Frydrych umocnił swoją pozycje na rynku. Teraz kolekcjonerzy sztuki
będą z litości kupować najbardziej hot! (dosłownie) nazwiska na rynku. No
wiesz, to ten co mu domek spłonął. Yyyyy, tzn. pakamera.
niedziela, 24 marca 2013
Alicja Żebrowska
Przy okazji
ostatniej wizyty w CSW, a dokładniej w trakcie łażenia po jego piwnicach
powróciła pewna smutna refleksja. Otóż, w trakcie kontemplowania prac video,
tak powiem, że nawet udanych, choć to medium broni się na ogół samo i na ogół
zawsze, wpadłem na pracę „artystki” Alicji Żebrowskiej. Artystki celowo
napisałem w cudzysłowie ponieważ mam problem z tym, aby działania wyżej
wymienionej nazywać sztuką. Niestety wpisuje się ona w ramy sztuki krytycznej w
Polsce, a tym samym w szeroko pojęty dyskurs. Dla mnie jest to osoba, która dla
swoich dewiacji znalazła niestety wentyl w postaci sztuki, a co gorsza
„podłapały” to środowiska opiniotwórcze i tak, oto mamy cały zestaw scenek
nisko budżetowego porno, defekację i rozbieranki w imię koncepcji. Niesmaczne.
Nadmienię tylko, że te same
środowiska, lansujące sztukę Żebrowskiej jako, feministyczna, skruszały
ostatnio, żeby nie powiedzieć skapciały. Otóż feministki stwierdziły, że dobrym
sposobem na zagospodarowanie swoich macic będzie umieszczenie tam embrionu, a w
konsekwencji wydalenie go jako pełnoprawnego obywatela.
Odsyłam do ostatniej ZADRY jaką
„udało” mi się dorwać w Empiku (nr 3-4 (52-53) 2012). Ciekaw jestem, co te
rozmemłane mamuśki popiskujące o tym że, można się spełniać rodząc i gotując mężczyźnie (czytaj samcowi) powiedziały by swoim dorastającym pociechom w kontekście „Narodziny Barbie”? O!
jest laleczka, o! nie ma laleczki.
Tak czy owak, Pani Alicja powinna
być traktowana na zasadzie „ciekawostki”, że no cóż, pomyliliśmy się. W
przepastnych magazynach niejednej instytucji znajdzie się jeszcze miejsce dla
nadprodukcji tej kobieciny.
To apetyczne zdjęcie zostało przechwycone z blogu: http://piotrbies.blox.pl/tagi_b/79719/Alicja-Zebrowska.html, czyli sztuka współczesna w pełnej krasie...
piątek, 22 marca 2013
Powtórzenie w praktyce
Andy Warhol, "Mona Lisa" 1963 (po kim powtórzył wiadomo...)
Jasper Jons, "Flag", 1954/55,
Vik Muniz, "Double Mona Lisa after Warhol" 1999
------------------------------------------------------------------------------------------------
Richard Pettibone, "Jasper Jons Flag", 1967,
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Andres Serrano "Piss Christ" 1987,
Iwona Obrocka "Honey Christ" 2011,
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Andy Warhol "Shot Blue Marilyn" 1964
Banksy "Kate" 2005
Piractwo się sprzedaje?- postulaty Izy Kowalczyk
Chciałbym się
odnieść do wpisu na blogu Pani Izy Kowalczyk z dnia 19.11.2012. „O pochwale
sztuki pirackiej i pracy Oli Ska.” Tekst najnowszy nie jest, ale pojawia się w
nim sformułowanie, które nijak pasuje mi do kontekstu. Pani Iza pisze bowiem, o
piractwie uprawianym przez artystów wykorzystujących w swej twórczości szeroko
pojęte powtórzenie. Posługując się słowem piractwo,
apeluje o odmitologizowanie go na poczet własnego wywodu. A przecież
wystarczyłoby posługiwać się terminem, który od kilku ładnych już lat
funkcjonuje w obiegu dywagacji na ten temat.
Powtórzenie jako forma reprezentacji stało się swego rodzaju strategią
artystyczną. Powtarzano zawsze i niemal wszystko. W chwili ukonstytuowania się
sztuki współczesnej, szeroko pojęta retrospektywa, odniesienie, cytat, kopia,
repetycja zyskały swoistą samoświadomość. Narodziło się nowe medium-
powtórzenie.
Myślę, że sztuka piracka w kontekście działań
określonych artystów może jedynie zakłamywać odbiór ich sztuki, ba! może stać
się niebezpiecznym narzędziem szufladkowania działań, które na to nie
zasługują.
Powtórzenie nigdy nie było bierne. Działanie artysty uzupełniało je o
kontekst, treść, także w dodatkowe możliwości interpretacji, dzięki czemu nie
jesteśmy w stanie mówić o powtórzeniu nie podkreślając kryterium „nowości”
jakim się cechuje. Nowość, w tym odniesieniu stanowić będzie sytuacjonizm tj.
otoczenie i jego kontekst, a także czas.
Termin jaki ukuła Pani Kowalczyk służyć może jedynie samej autorce, aby
uwierzytelnić jej kolejne teorie, jednakże sam czuję się w obowiązku z tym
terminem nie zgodzić, lub może inaczej: trochę go rozwinąćJ
Wychodząc od Nietzschego i opierając się na tym, że „nie ma „faktów, a
jedynie interpretacje”[1]
praktyki „powtórzenia” są całkowicie usprawiedliwione. „Jednym z głównych
tematów estetyki nietzscheańskiej jest właśnie rozważanie sztuki wychodząc
bardziej od artysty (jego woli) niż od samego dzieła. Nie jest to koncepcja
umniejszająca wartość dzieła: chodzi po prostu o to, by wiedzieć z jakiego
punktu widzenia należy do niego podejść .”[2]
Czyżby zatem nie forma, ale treść konstytuowała dzieło? Treść oczywiście w tym
przypadku przefiltrowana poprzez doświadczenie czy właśnie doświadczanie
twórcy.
Wracając do „problemu” twórcy, bazującego niejednokrotnie na powtórzeniu
musimy zastanowić się nad koncepcją jego mitu. Na przykład „formułowaną przez
Borowskiego krytykę mitu artysty można przyrównać […] do „antyhumanistycznej”
atmosfery postmodernizmu. W centrum modernizmu bowiem była osoba, człowiek, ego
artysty; w centrum postmodernizmu jest raczej tekst, a także kon-tekst.”[3]
Wyjaskrawia się tu pogląd, że to nie artysta i jego osoba lecz realia otoczenia
i sytuacja konstytuują w postmodernizmie dzieło, a bazowanie na powtórzeniu
przypominać jedynie może o kryjącym się za dziełem twórcy i powidokiem jego
idei. Biorąc za przykład malarstwo gestu , to jego „erupcja […] po obu stronach
Atlantyku w latach czterdziestych i pięćdziesiątych rozumiana jest w tym kontekście
jako esencja modernizmu, natomiast sztuka podejmująca jego rewizję, sztuka
amerykańskiego neodadaizmu, happeningu, brytyjskiego pop-artu, francuskiego
nowego realizmu, włoskiej arte povera, fluxusu i późniejszego anglosaskiego
konceptualizmu odczytywana zostaje jako krytyczna wersja sztuki
postmodernistycznej.” [4] Z
gestu zostaje przełożony akcent na jego
kontekst. W takich realiach „powtórzenie” w sposób płynny funkcjonuje jako
skrystalizowana forma wypowiedzi artysty. Pozbawiona w zupełności krytycznego
wobec bazowania na powtórzeniu stanowiska i staje się kolejną formą jego
wypowiedzi, która nie podlega jako takiej dyskusji.
„W czasie gdy przechodzimy obserwowani ulicami naszych miast, również
nasza produkcja kulturowa zostaje poddana nowym odczytaniom (ponownemu użyciu)
[…].”[5] Zatem funkcjonujemy w materialnej fikcji,
która ze względu na swoją płynność nie postrzega nas, a tym bardziej dzieła
sztuki jako jednorazowego wydarzenia, ale jako ciągły dialog między stawaniem
się, a interpretacją tego od nowa. „Warto obserwować czy dzieło skutecznie
konkuruje ze stale mutującą postacią tego, co wypowiadane.”[6] Co
potwierdzać może jedynie tezę, że łatwo jest zgubić ontologiczne
stygmatyzowanie na poczet dostosowywania. W tym kontekście artyści
postmodernizmu działają zupełnie „legalnie” wychodząc po-za czy raczej
na-przeciw potrzebom, ale także realiom zmieniającej się rzeczywistości i
kształtowanego w niej odbiorcy. Nie jest możliwe, aby operować „nowymi”
(oczywiście uogólniając) pojęciami, ale mówienie tak na prawdę o tym samym
poprzez znajome formy jest raczej organicznie związane z człowiekiem, który
zawsze będzie w mniejszym lub większym stopniu nawiązywał do tego co „było”.
Artyści na zasadzie dostosowania „odczytują” dzieła funkcjonujące od
dawna. „Owo odczytanie […] jako specyficzny rodzaj aktualizacji”[7]
zajmuje obszerne miejsce w historii sztuki i nie tylko. Wynika to z potrzeby
czerpania z doświadczenia i doświadczania, tworząc często sytuację bezpieczną
dla twórcy, kryjącego się za znajomym znakiem, symbolem i jego treścią, ale
także „[…] aktualizacja przeszłych okoliczności stanowi kryterium prawdy […].”[8] Prawdy, która warunkuje i konstytuuje takie
działania. „Mówiąc inaczej, podpala […] ładunek leżący w byłości.”[9] Po
to, aby z całą jego siłą wyjaskrawić powtarzalność i obalić mit efemeryczności
koncepcji leżącej gdzieś u podstaw. Z mniejszym czy większym skutkiem sprawdza
się to nawet w wielu przypadkach, a kryje się w tym niejednokrotnie tęsknota,
ponieważ „[…] pragniemy z kształtu
ówczesnego życia i ówczesnych, pozornie drugorzędnych, zapomnianych już form
odczytywać życie dzisiejsze i dzisiejsze formy.”[10]
Tęsknota nie zawsze uargumentowana, w formie narracji czy „snucia opowieści”
niekoniecznie trafiającej na podatny grunt, który to zamiast wchłonąć odrzuca
ją w całości. „Niezależnie od pewnego wyrafinowanego uroku, artystyczne
draperie XIX wieku zalatują dziś stęchlizną (…). My jednak sądzimy, że ów urok
świadczy, iż nadal kryje się w nich jakaś ważna dla nas substancja (…).”[11]
Pani Kowalczyk podała przykład pracy Aleksandry Ski, Obiekt w posiadaniu. Sam tytuł odnosi się w sposób niezwykle trafny
do postawionego problemu. Problemu, który sklasyfikowany jako „piractwo” traci
wszystko ze swojej treści, na poczet wizualnego (tylko) przedstawienia.
Określając pracę artystki w kategoriach: „[…] napaści na dawne dzieła” Pani Iza
zdyskredytowała obszar artystycznego odniesienia. Niby jedno słowo, a tak wiele
zmienia. Dla szerszego opisu pracy „Niekończąca się kolumna” odsyłam
zainteresowanych na bloga Pani Izy (http://strasznasztuka.blox.pl/tagi_b/435417/Aleksandra-Ska.html), a temat szerzej podejmować będę przy
najbliższej okazji.
[1] Jean-Luc Calumeau,
„Historia Sztuki Współczesnej”, s. 121, Wizja Press & IT, Warszawa 2007,
[2] Tamże, s. 121,
[3] Piotr Piotrowski,
„Znaczenia modernizmu. W stronę historii sztuki polskiej po 1945 roku.” Dom
Wydawniczy REBIS, Poznań 2011r, s. 158.
[4] Tamże s.158 i 159,
[5]Nicolas Bourriaud „Estetyka relacyjna”, Wyd. MOCAK, Kraków
2012, s.113,
[6] Tamże, s.124,
[7] Tomasz Kozak „Dialektyka
anachronizmu” ,w: Obieg 1-2[75-76]2007, Wyd. CSW Zamek Ujazdowski 2007, s. 107,
[8] Tamże s. 107,
[9] Tamże s. 107,
[10] Tamże s. 107,
[11] Tomasz Kozak „Dialektyka anachronizmu”, w:
Obieg 1-2[75-76], Wyd. CSW Zamek Ujazdowski 2007, s.107,
wtorek, 19 marca 2013
CSW Guido Van der Werve
Tak jak "pokaz" Pana Michała można było sobie odpuścić (no chyba, że ktoś chciał pokazać dziecku, co jeszcze można zrobić z kredkami !?!), to do 24 marca można wygenerować kilka chwil i spędzić je w VIDEO ROOM, gdzie Guido Van der Werve zmaga się po raz kolejny sam ze sobą . Holenderski artysta, absorbuje głównie muzyką, która jest nieodzownym elementem jego twórczości. W tym miejscu podkreślić należy, że Pan Guido to kształcony pianista, któremu raz po raz uda się wpleść w swoje działania wątki malarskie (mam czasami wrażenie ,że wybrane kadry z jego filmów byłyby ciekawsze jako fotografie...). Mimo wszystko wyciszające, często ironiczno- romantyczne. Odmiana od porno- sztuki królującej od lat na salonach...
VIDEO ROOM Numero veertien, home/ Numer czternaście, dom
Guido Van der Werve, 12-24 marca 2013r.
CSW Michał Frydrych
My tu o Arsenale, a w CSW właśnie skończyła się prezentacja prac Michała Frydrycha w ramach Bank Pekao PROJECT ROOM pt. Zamienię obraz na tysiąc słów (5-17.03). Nie pisałem o tym wcześniej, bo najzwyczajniej w świecie nie chciałem nikogo prowokować do obejrzenia w/w wystawy osobiście. I gwoli ścisłości nic tu nie mam, do ambitnego trzydziesto paro letniego twórcy, ale prace wyglądają po prostu na nieskończone. Może nadgorliwy kurator wyrywał je biednemu artyście spod pędzla?!? Poganiał bidulka, groził palcem, że jak się nie wyrobi to przepadnie jego kolejka? Gawiedź i tak się nie zorientuje... Byle jak, byle by było nabrało nowego znaczenia.
poniedziałek, 11 marca 2013
Ciągle w Arsenale...
Teraz na poważnie. W ostatnim
miesiącu poznański Arsenał w ramach swojej konstrukcji zaprezentował coś, co
mógłbym bez większych wyrzutów sumienia zaliczyć do kategorii popisów na
poziomie Pani plastyczki i jej podopiecznych z Domu Kultury. Dodam jeszcze, że
owy Dom Kultury mieściłby się w miejscowości zaliczanej do miasta, ale
usytuowanego w obszarze rolniczym do 50.000 mieszkańców.
Prezentacja prac, Katarzyny Tretyn-
Zeciević, to pokaz dziewięciu prac na planie cztero boku. Artystka w swojej
pracy posługuje się nićmi i tkaniną i to chyba wszystko co mogę dobrego o niej
powiedzieć.
Próba dorobienia ideologii do prac
owej artystki jest tak niekoherentna, że wolałbym to przemilczeć. Odwoływanie
się do twórczości takich artystów jak Kazimierz Malewicz czy Sol Le Witt jest
nieadekwatne i żenujące w zestawieniu z filmikiem ukazującym proces tworzenia
Pani Katarzyny. Ponad to, rzekoma „matematyczna precyzja” z jaką podchodzi
artystka do pracy jest obnażona (żeby nie powiedzieć śmieszna) właśnie na
wspomnianym filmiku, gdzie artystka w swoim atelier, walczy z linijką i takerem.
Jakość + muzyka rodem z youtube i w to w kategorii „robótki ręczne” lub „zrób
to sam” (www.im-ponderabilia.pl).
Zestawienie prac Pani Katarzyny z
obrazem Jerzego Kałuckiego dokończyło dzieła (aż przykro się robi, że tak dobry
obraz na co dzień obrasta kurzem gdzieś w magazynie Muzeum Narodowego). Obraz
prof. Kałuckiego był jedyną rzeczą dla której w tym terminie (15.02/02.03.2013)
można było się do Arsenału pofatygować.
Pozdrawiam Panią kurator Alicję
Hanke. W Poznaniu w okresie przed świątecznym organizowane są targi rękodzieła,
myślę, że jest to bardziej adekwatne miejsce dla prezentowania sztuki na tym
poziomie.
Dzieło Pani Katarzyny prezentuje się niestety lepiej na zdjęciu, niż w rzeczywistości...
Wycieczka do Arsenału i Natalia LL
Niedawno, bo pod koniec lutego (a dokładnie 23, data jest tu niezwykle
istotna)[1],
będąc w Poznaniu, ongiś mieście rozkwitu młodej sztuki współczesnej i kolebki
tego co w niej „najcenniejsze”, połakomiłem się na wizytę w Galerii miejskiej
Arsenał.
Oczywiście nie przygotowałem się, wierząc w słuszność spontanicznego
gestu nie odwiedziłem stron www rzeczonej instytucji, co miało już wkrótce stać
się powodem mojej konsternacji i bliżej nieokreślonych wyrazów twarzy osób,
które ze sobą przyprowadziłem. Po kolei jednak.
Zbliżając się do wyżej wspomnianej, tuż przed głównym wejściem mignął mi
znajomy profil. Blond włosy przecięte czarnymi okularami, sylwetka nieco
korpulentna oczywiście obowiązkowo na czarno. Tak! To Natalia LL. Wchodzimy do
środka. Grzebiąc z fałdach ubrań, tudzież torbie (Indiana Jones też nosił
torbę) szukam aparatu. Takie zdjęcie! i to z Natalią, myślę sobie, będzie wisienką
na torcie tej recenzji. Podczas, gdy Pani biletowa wypytuje LL-kę o dane
osobowe, celem zaanonsowania jej w pokoiku o podejrzanie „zamkniętej
strukturze”, moją nurkującą w poszukiwaniu aparatu głowę wyrywa z danej
czynności wrzask. NATALIAAA!!!
Kobiecina w opiętym, pomarańczowym wdzianku (made in campus) z łapskami
podniesionymi do góry biegnie w kierunku LL-ki, z którą to, miałem się
obfotografowywać. Rzuca się jej na szyję i mamrocze „coś” niby do niej, niby do
siebie.
Scena nie trwała nawet dwudziestu sekund, kiedy to, ni stąd ni zowąd
wynurzyła się kolejna kobiecina (prawdo podobnie to ona trzymała słuchawkę po
drugiej stronie, kiedy to biletowa trzymała ją po stronie, gdzie doszło do
„szarpaniny”-mojej z aparatem i kobieciny nr1 z LL-ką), zakleszczyła dłoń na
ramieniu Natalii i zniknęła wraz z nią za drzwiami o wspomnianej strukturze.
Kiedy bitewny kurz opadł, zostałem z aparatem w dłoni i biletową, która
niepostrzeżenie wymieniła się na biletowego, w twarzy którego odbijał się cień
mojej porażki.
Sytuację tę, opisuję z taką skrupulatnością, ponieważ był to, jedyny
moment uniesienia i odrobina emocji, jakiej doznałem tego dnia w Arsenale.
[1] Tego dnia odbyły się
obrony dyplomów wydziału edukacji artystycznej UA w Poznaniu i z całą
odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że w większości udane, o czym szerzej
innym razem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)