W związku z przeprowadzoną, całkiem
niedawno konserwacją „Pomarańczarkiki” (Arteon 1(153) styczeń 2013), czuję się
w obowiązku rozsiać pewne wątpliwości.
Otóż związany jestem z szeroko pojętą branżą konserwacji zabytków i dziwi
mnie bierne przyzwolenie środowisk artystycznych na to, co dzieje się za
drzwiami pracowni konserwatorskich. Wystarczy „suche” wyliczenie etapów pracy
nad zabytkiem, tudzież postraszenie terminologią i wreszcie, bez jakichkolwiek
obiekcji możemy podziwiać „odświeżone” dzieło w jego „pierwotnym” stanie. Nie
mam nic do zarzucenia konserwatorom pracującym nad „Pomarańczarką”, niemniej
jednak nie jestem, co do stanu „po”, do końca przekonany.
Proszę zwrócić uwagę, że w tak zwanych „komisjach konserwatorskich”
naczelne miejsca zajmują konserwatorzy, konstruktorzy, naukowcy, historycy
sztuki i niejeden laik z „papierkiem”, ale nie ma artysty plastyka. Dlaczego
jest to, tak duże zaniedbanie? Całe szacowne gremium, może i posiada
kompetencje w zakresie technologii, przyjętej jako „ta właściwa”, ale nie ma
pojęcia o charakterze pracy artysty, (co często mogło by uratować niejeden
zabytek).
Ludzie ci, roszczą sobie prawo do decydowania (czytaj: podejmowania
często nietrafionych i nieodwracalnych decyzji), o wyglądzie dzieła. Usuwają
„retusze”, nie zważając na to, iż artysta często malował etapami, lub traktował
wcześniejszy szkic jako podkład (proszę obejrzeć zdjęcia rentgenowskie obrazów
Michałowskiego). Wiedzą o tym artyści, którzy byliby nieocenieni w trakcie
komisji podejmujących decyzje typu: „ścieramy” i malujemy na „starym”. Nie będę
tu wyrokował, że „Pomarańczarce” nie przywrócono „jej dawnej świetności”[1],
każdy widzi co chce, jednakże chciałbym zaapelować w pewnej sprawie.
W 2010 roku, w National Gallery w Londynie, zorganizowano wystawę „Close
examination: fakes, mistakes and discoveries”, (30.06.-12.09.2010), na której
to, można było min. zobaczyć błędy popełnione przez konserwatorów. Aby nie
przeciągać, podam tylko jeden przykład, z rodzimego podwórka, który w moim
przekonaniu mógłby być powodem „obywatelskiego zrywu”. Rzecz miała miejsce w
2009 roku, aktu „gruntownej konserwacji”, na portrecie Jana III Sobieskiego ze
zbiorów Zamku Królewskiego na Wawelu dokonała Pani Angelika Bogdanowicz. Tutaj
cytat: „Konserwacja (…) w dużym stopniu zmieniła ogólną wymowę artystyczną
dzieła, rzucając nowe światło na ocenę i interpretację królewskiego wizerunku”.[2] W jak dużym stopniu, pozostawiam do
indywidualnej oceny. Mam tylko jedno pytanie do Pana redaktora: czy czuje Pan
(w kontekście poniższych zdjęć), że jako obywatel i koneser sztuki, zyskał
dzieło w jego świeższej i pierwotnej formie, a co za tym idzie wzbogacił się
estetycznie? Ponieważ ja osobiście mam poczucie straty, a także klęski jako
osoby świadomej procesów „ingerencji” w pracę dawnych mistrzów. Pozdrawiam.
Pokorny Obywatel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz